Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

piątek, 27 lutego 2015

10 vs 100

Jesteście ciekawe co oznacza ten tajemniczy tytuł posta? :)

W wrześniowym Shinyboxie znalazłam tusz do rzęs wart 100 zł. Uczciwie przyznaję - nigdy tak drogiego tuszu nie miałam. To nie jest tak, że celuję w te najtańsze, ale chyba nigdy nie wydałam na tusz więcej niż 50 zł. Po jego otwarciu i pierwszym spojrzeniu na szczoteczkę pomyślałam: Lovely, który tak bardzo lubię! I właśnie ze względu na to pierwsze wrażenie postanowiłam spróbować porównać te dwa tusze: Lovely Pump Up za 10 zł i Etre Belle Lash-Xpress & Hyaluronic za 100 zł.


Maskara Lovely ma podkręcać i unosić rzęsy. Jej koszt to niespełna 10 zł, znajdziemy ją w każdym Rossmannie. Opakowanie zawiera 8 ml produktu.

Maskara Etre Belle ma podkręcać, pogrubiać i wydłużać rzęsy. Kosztuje dziesięć razy więcej, bo aż 100 zł, kupić ją można na stronie internetowej producenta. Opakowanie zawiera 8,5 ml produktu.

Opakowania są podobnej wielkości; Etre Belle jest troszkę smuklejsza i około pół centymetra dłuższa :) Oba tusze dobrze leżą w dłoni, a ich używanie nie sprawia najmniejszych problemów.


Szczoteczki w obu maskarach są silikonowe, lekko wygięte. Wydaje mi się, że są identyczne, w każdym razie ja różnic (poza długością "trzonka") nie zauważyłam :) Szczoteczki mają różnej długości włoski, które pozwalają dotrzeć nawet do tych najkrótszych rzęs, a przy tym nie odbijają się przy linii rzęs.


Podczas aplikacji żaden z tuszów nie odbijał się na górnej powiece, nie osypywał się w trakcie dnia, miał dobrą konsystencję. Wiem że na ten tusz z Etre Belle kilka dziewczyn trochę narzekało na początku, że musiały odczekać aż trochę podeschnie. W moim przypadku konsystencja od pierwszego użycia była w porządku.


Jak dotąd wszystko gładko - oba tusze miały bardzo podobne cechy (poza ceną!). A teraz pojawi się trochę więcej różnic.
Czy podkręcają? Tak, oba w sumie dość podobnie. Inna kwestia, że moje rzęsy już same z siebie są troszkę podkręcone, więc w tej kwestii i tak dużo nie potrzebuję.
Czy wydłużają? Tak jak widać - wydłużają oba, ale Etre Belle bardziej, widoczne jest to zwłaszcza przy jednej warstwie tuszu.
Czy pogrubiają? Tu znowu Etre Belle spisuje się nieco lepiej.
Czy rozczesują i precyzyjnie rozdzielają rzęsy? Tak, oba w podobnym stopniu. Teraz jak wrzuciłam zdjęcia to zauważyłam że przy jednej warstwie w przypadku Lovely wygląda jakby skleił rzęsy:/ To jakiś wypadek przy pracy był chyba, bo naprawdę w tej kwestii spisuje się bardzo dobrze :)


To co było dla mnie najbardziej chyba zauważalną różnicą to giętkość rzęs. Rzęsy z tuszem Etre Belle były nadal miękkie i elastyczne, jakby wcale nie było na nich tuszu, a te z tuszem Lovely były nieco twardsze.

Oba tusze utrzymywały się na rzęsach bez uszczerbku aż do demakijażu. Zmywały się bezproblemowo, nie podrażniały oczu.

Przechodząc do podsumowania - lepiej spisała się maskara Etre Belle, przy jej pomocy łatwiej było otrzymać spektakularny efekt, aczkolwiek maskara Lovely deptała jej po piętach... eeee... szczoteczce? :) Największą wadą Etre Belle jest niestety cena. Gdyby wahała się ona w granicach 50 zł, to pewnie co jakiś czas bym do niej wracała. Ale niestety efekty (a w zasadzie różnice w efektach) moim zdaniem nie są warte tego, żeby płacić dziesięć razy więcej. W moich zapasach jest jeszcze jedna maskara Etre Belle, którą będę używać z ogromną przyjemnością, ale kolejnej w cenie regularnej z pewnością nie kupię. Za to po Lovely na pewno będę sięgać często :)

Jeśli Waszym zdaniem cena 100 zł za naprawdę dobry tusz do rzęs nie jest zbyt wysoka to szczerze polecam zakup Etre Belle. Jeśli zaś uważacie tą cenę za przesadną - sięgnijcie po żółtą, tanią i prawie tak samo dobrą Lovely :)

Miałyście? Używałyście? Lubicie czy nie?

czwartek, 26 lutego 2015

DELAWELL - zmysłowy scrub solny

Od dłuższego czasu w moich zapasach leżał sobie niewielki shinyboxowy nabytek o cudownym zapachu. Na przeszkodzie w jego testowaniu stawały mi ciągle peelingi Organique, ale postanowiłam w końcu spróbować czegoś nowego :)


Co obiecuje producent:
Zmysłowy Scrub Solny do dłoni, stóp i ciała zawiera drobne, dość ostre kryształki soli, które silnie złuszczają martwy naskórek, wygładzając skórę i przygotowując ją do wchłonięcia pozostałych, wysoce odżywczych składników preparatu, min. masła shea, olejów jojoba i makadamia. Po zastosowaniu peelingu zmniejsza się uczucie napięcia, suchości i szorstkości skóry. Staje się ona elastyczna, a peeling pozostawia niewidoczny, przyjemnie wyczuwalny film ochronny na skórze.

Skład:
Sodium Chloride, Caprylic/Capric Triglyceride, Isopropyl Myristate, Glyceryl Dibehenate, Tribehenin, Glyceryl Behenate, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Butyrospermum Parkii ( Shea Butter), Beeswax, Litchi Chinensis Fruit Powder, Tocopheryl Acetate, Ascorbyl Palmitate, Retinyl Palmitate, Lecithin, Parfum, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, CI 26100

 
Mój scrub nie był kosmetykiem pełnowymiarowym, zawierał 100 ml produktu. Pełnowymiarowe dostępne są dwa opakowania: 370 g za 35,00 zł oraz 650 g za 55,00 zł. Kupić można go na stronie producenta bądź w drogeriach Hebe (choć nie wiem czy we wszystkich, nie zwróciłam u siebie uwagi czy jest).

Peeling zamknięty jest w plastikowym, przezroczystym, mocnym słoiczku. Dodatkowo w środku znalazła się plastikowa pokrywka zabezpieczająca, która bardzo przydała mi się pod prysznicem - nie musiałam się martwić że do środka naleje mi się woda. Z tego co udało mi się znaleźć w Internecie to pełnowymiarowe scruby są zabezpieczone sreberkiem.


Peeling ma przyjemny kolor - jak lody malinowe :) Ale co tam kolor... jaki on ma przecudowny zapach! Słodki, ale z delikatną cytrusową nutą. Mogłabym go wąchać i wąchać:P Na skórze nie utrzymuje się zbyt długo. Jeśli chodzi o konsystencję to jest dość zbita i raczej sucha. Mimo że nie jest całkiem sypka to trzeba trochę uważać przy aplikacji, żeby nie odpadał ze skóry. Kryształków soli jest naprawdę sporo, dodatkowo w peelingu znajdują się ciemniejsze drobinki (z informacji na stronie producenta wnioskuję, że to eksfoliator z liczi, który oczyszcza, masuje i ujędrnia skórę).


Najważniejsza rzecz - działanie. Chyba najpierw napiszę po prostu, że peeling trafił do grona moich ulubieńców :) Należy do tych mocniejszych zdzieraków, skóra po jego użyciu jest gładka i elastyczna - tak jak obiecuje producent. Jak już pisałam wcześniej trzeba dość ostrożnie aplikować kosmetyk na skórę, żeby zbyt dużo nie odpadło lądując niepotrzebnie pod prysznicem / w wannie. Po użyciu skóra jest nawilżona, scrub pozostawia po sobie delikatny film, ale skóra nie jest tłusta i spokojnie możemy wkładać piżamę czy też ubranie. Nie ma też potrzeby (przynajmniej ja nie miałam) stosowania dodatkowych nawilżaczy - balsamów, masełek itp., a to dla mnie jest ogromnym plusem, bo nie cierpię się smarować:> Jest dość wydajny - te 100 ml wystarczyło mi na jakieś 5-6 użyć (ręce, ramiona i nogi). Można go również stosować jako peeling do dłoni bądź stóp. Ja z chęcią do niego wrócę, Wam - jeśli jeszcze go nie znacie - polecam wypróbować:)


Znacie tą markę? Używałyście tego bądź innych peelingów Delawell?

poniedziałek, 23 lutego 2015

Nowości lutego

W marcu chyba znów muszę sobie zafundować odwyk zakupowy, bo w lutym trochę przesadziłam. Niby większość to nie były jakoś specjalnie drogie zakupy, ale wiecie - ziarnko do ziarnka, a portfel cierpi :)

Na początek mała zbieranina - Biedronka, Avon i Aldi :) Na zdjęciu brakuje jeszcze pilniczka szklanego z Avonu, który gdzieś mi zapodział przy robieniu zdjęć.


FITTI - chusteczki nawilżane
Staram się zawsze mieć jakieś w domu i w zasadzie nie przywiązuję się w tym wypadku do marki, najczęściej zwracam uwagę na cenę. Za ten trójpak zapłaciłam chyba 5 czy 6 zł.

AVON - oczyszczające plastry w żelu
Nie mogłam znaleźć nigdzie plasterków Purederm, które kupiłam kiedyś w Biedronce i pokochałam od pierwszego użycia, więc postanowiłam wypróbować coś nowego. Na razie szału nie ma, ale będę jeszcze próbować :)

OUR LINE - bezacetonowy zmywacz do paznokci
Kupiłam go z uwagi na opakowanie z pompką, bo potrzebuję takiego żeby przelać gdzieś mój odtłuszczacz z litrowej nieporęcznej butelki :) Przy okazji trafiłam na całkiem niezły nieśmierdzący zmywacz.

Wyprawa do Rossmanna i Natury:

PERFECTA - wosk do depilacji twarzy w plastrach
Zazwyczaj do depilacji wąsika używam plastrów z Joanny, ale skusiłam się na coś innego z uwagi na ilość plastrów w opakowaniu. Nawiasem mówiąc nie rozumiem dlaczego do 12 podwójnych plastrów dają tylko 5 chusteczek z oliwką :/ Mi została jeszcze na szczęście oliwka z poprzednich plastrów Joanny, choć w zasadzie i bez niej można dać sobie radę.

CALYPSO - gąbeczki do demakijażu
Jedna już w użyciu więc nie załapała się na zdjęcie :) Używam ich do zmywania maseczek i peelingów z twarzy, dzięki czemu nie mam zachlapanej połowy łazienki :)

ESSENCE - lakier do paznokci
Lakier z limitowanej serii Hello Autumn znalazłam w pojemniku z wyprzedażą. Ten ma niby zmieniać kolor w zależności od temperatury, ale jakoś tego nie zauważyłam :)

JOANNA - szampon koloryzujący
Po wielu latach farbowania udało mi się wrócić do swojego naturalnego koloru włosów, który jak się okazało jest całkiem fajny :) Z tego też powodu na razie nie traktuję go trwałymi farbami a jedynie szamponami, raczej dla uzyskania blasku i odświeżenia koloru niż jego zmiany.

Wyjście do Hebe:

AA - balsam pod prysznic
Nie cierpię się smarować, balsamować itd ale wypadałoby :) Dlatego też z lenistwa używam balsamów pod prysznic :) Do tej pory używałam tylko tego z Nivei, ale postanowiłam wypróbować też inne (tańsze ☺), następna pewnie będzie Isana.

EVELINE - eyeliner
Od około pół roku nie wyobrażam sobie makijażu bez kreski, a że dotychczasowy eyeliner został zdenkowany to musiałam go czymś zastąpić :)

RIMMEL - podkład Lasting Finish
Generalnie chciałam wypróbować Astora Perfect Stay, ale jakoś tak się złożyło że na ten była promocja, więc nie kombinowałam zbyt długo, zwłaszcza że opakowanie używanego przeze mnie podkładu było niepokojąco lekkie.

Miałam już więcej nie kupować, ale wiecie... promocja! Więc znów trafiłam do Hebe:

MIXA - płyn micelarny
GARNIER - płyn micelarny
L'OREAL - żel-krem oczyszczający
Na te marki była promocja "-30%", dodatkowo przy zakupie 3 produktów najtańszy był za 1 grosz. Mixę i Garniera już od dawna chciałam wypróbować, a L'oreal trafił do koszyka trochę przez przypadek - po prostu szukałam "trzeciego":)

DERMEDIC - krem nawilżający o przedłużonym działaniu
Moja skóra jest ostatnio wyjątkowo przesuszona, więc bardzo się ucieszyłam jak zobaczyłam w gazetce, że ten krem z kartą Hebe można kupić za 10 zł (zamiast 44 bodajże). Wiele z Was pewnie przejdzie obok niego obojętnie, bo już na drugim miejscu w składzie jest parafina, ale ja do tej pory nie miałam z tym problemów i mam nadzieję że tak zostanie :)

PUREDERM - maski do twarzy
Też były w promocji i za obie zapłaciłam 5 zł.

Pisałam, że miałam już nic więcej nie kupować? No tak... MIAŁAM. Ale miałam też kiepski dzień i postanowiłam poprawić sobie humor drobnymi zakupami, a to się u mnie nigdy nie kończy dobrze:/ Jeśli są to ciuchy to najczęściej lądują później nienoszone na dnie szafy, bo są nietrafione. Wrr... dlatego staram się nie robić zakupów "na poprawę humoru", bo najzwyczajniej w świecie są to najczęściej zakupy nieprzemyślane:/ Ale weszłam do Natury:

ESSENCE - zestaw do stemplowania i lakier
No właśnie. Nigdy nie stemplowałam paznokci. Dodatkowo teraz noszę hybrydy. Zestaw leży ciągle nieotwarty i nie wiem kiedy go użyję (i tak muszę najpierw poszperać jak to zrobić przy hybrydach).

KOBO - puder transparentny
Skończyła mi się moja shinyboxowa Mariza, więc i tak musiałam coś kupić. Więc wzięłam. Bez zastanowienia. A później przyszłam do domu i przeczytałam tyyyyyle negatywnych opinii o tym pudrze - że pyli, że bieli, ogólnie beznadzieja:/ Na szczęście u mnie nie jest tak źle - może nie stanie się moim ulubieńcem, ale nie będę sobie pluć w brodę że go kupiłam.

W lutym moje zapasy powiększyły się również o kilka kosmetyków z Shinyboxa, szczegóły możecie znaleźć tutaj.

A teraz trochę mniej kosmetycznie :) Nie pisałam jeszcze chyba że uwielbiam kolczyki? No wiec uwielbiam! Moje uszy na szczęście tolerują każdą byle blaszkę i mogę nosić nawet najtańsze badziewia pod warunkiem, że mi się podobają :) Dlatego też mam masę kolczyków, których cena waha się w granicach 5-10 zł, a bywa że jeszcze mniej:) No ale te kolczyki trzeba gdzieś przecież trzymać... Do tej pory kupowałam takie stojaki-manekiny, ale to ciągle było mało. Zaczęłam więc szparać na Allegro i za 30 zł (już z kosztami przesyłki) nabyłam coś, co pomieści trochę więcej skarbów :) Zdjęcie specjalnie zrobiłam z ręką, żeby pokazać że wbrew pozorom stojak nie jest bardzo duży, ale za to ma 160 dziurek na kolczyki!


I jeszcze coś niekosmetycznego - olejki zapachowe. Od długiego czasu zbieram się do kupna wosków Yankee Candle, ale nie mam do nich dostępu stacjonarnego. Wysyłka kosztuje, dlatego też chcę zamówić od razu kilka, ale nie mogę się zdecydować jakie :) Dlatego też póki co używam w kominku olejków.


Ufff... koniec. Mam nadzieję (mój portfel też), że w lutym już nic nie kupię :)

Używałyście tych kosmetyków? Znalazły się tu jakieś Wasze hity (albo kity)? A może polecicie mi jakieś zapachy Yankee Candle? Najchętniej owocowe, świeże, rześkie, niesłodkie? Żadnej wanilii i mocno kwiatowych zapachów:>

środa, 18 lutego 2015

YASUMI - ekspresowa maseczka shakerowa

Kilka dni temu kurier dostarczył mojego walentynkowego Shinyboxa. Znalazła się tam między innymi ekspresowa maseczka shakerowa, która z uwagi na sposób przygotowania zaciekawiła mnie chyba najbardziej z całego pudełka.


Kilka słów od producenta:
Ekspresowa maska shakerowa z olejkiem arganowym i glinką Ghassoul. Sprawia, że skóra jest zregenerowana, silnie nawilżona i gładka. Olejek arganowy wpływa na odnowę komórkową, odżywienie, odpowiednie nawilżenie i elastyczność skóry. Glinka Ghassoul posiada nadzwyczajne właściwości detoksykujące i dotleniające skórę. Pozostawia ją miękką i jedwabiście gładką.

Skład:
Talc, Sodium Carboxymethyl Starch, Algin, Calcium Sulfate Hydrate, Argania Spinosa Shell Powder, Moroccan Lava Clay, Tetrasodium Pyrophosphate, Ci 77491 (Iron Oxides), Ci 77492 (Iron Oxides), Magnesium Oxide, Ci 77499 (Iron Oxides), Cymbopogon Martini Oil, Eugenia Caryophyllus (Clove) Leaf Oil, Pelargonium Graveolens Flower Oil, Piper Nigrum (Pepper) Fruit Oil


Koszt takiego zestawu (maseczka + shaker) to około 20 zł. Dużo? Mało? Trudno stwierdzić. W zależności od tego na jak duży obszar chcemy maseczkę położyć zawartość tej jednej saszetki wystarczy na dwa razy (jak by się uprzeć to może nawet na trzy razy). Nie wiem jaka jest pojemność saszetki, bo nie znalazłam takiej informacji na opakowaniu.

Sama maseczka ma postać glinki - drobno zmielonego proszku, który należy wymieszać w odpowiednich proporcjach z wodą. W zestawie otrzymujemy również shaker z miękkiego plastiku.


Zgodnie z informacją na odwrocie opakowania postanowiłam odmierzyć sobie połowę wody i połowę proszku, bo chciałam zastosować maseczkę tylko na twarz. 


Pokrywałam w niej duże nadzieje, zwłaszcza w obiecywanym nawilżeniu, bo ostatnio moja skóra jest wyjątkowo przesuszona. Na tym etapie zaczęły się moje pierwsze problemy... Shaker niby był szczelny. Niby był dobrze zamknięty. NIBY. Bo przy pierwszym wstrząśnięciu część maseczki mi się wychlapała (na szczęście w łazience mam płytki a nie farbę:P). Tak więc proponuję albo bardzo mocno trzymać shaker obiema rękami albo od razu spróbować przygotować sobie maseczkę w jakimś innym domowym szczelnym naczynku :) Nie udało mi się wstrząsać shakerem przez minutę bo po kilkunastu sekundach maseczka jakby przestała się "przemieszczać" i została na shakerze. Konsystencja powstała dość gęsta, nieco glutowata, ale w porządku. W niektórych miejscach widać było że proszek jednak się nie rozmieszał i powstały grudki.


W tym miejscu napotkałam drugi problem. Większy problem. Producent zaleca nałożenie maski NATYCHMIAST po jej zrobieniu. Moje "natychmiast" było po jakichś dwóch minutach - mniej więcej tyle czasu potrzebowałam na zrobienie zdjęcia i przejście do łazienki. I tyle czasu wystarczyło żeby w łazience znaleźć się z żelowym glutkiem, z którym nic już się nie dało zrobić. No kurde! Nie zrażona niepowodzeniem przystąpiłam do ponownego przygotowania - w końcu jeszcze pół maseczki mi przecież zostało :) Znowu część mi się wychlapała przy pierwszym wstrząśnięciu (a wydawało mi się, że potrafię uczyć się na błędach, zwłaszcza swoich), znowu nie udało mi się shakerować przez minutę tylko znacznie krócej. Ale za to tym razem nałożyłam maseczkę na twarz natychmiast :) Okazało się, że grudek jest trochę więcej niż sądziłam, ale maseczka dała się nałożyć na twarz (wystarczyło też na szyję) bez problemów. Tylko pamiętajcie: śpieszcie się! Bo znów zastygnie :) Wybaczcie brak zdjęć, ale zajęłam się sprzątaniem małego pobojowiska i ścieraniem resztek ze ścian.

Producent na opakowaniu informuje "Pozostaw na skórze przez około 10 minut i zmyj". No to pozostawiłam. Przez około 10 minut. I postanowiłam zmyć. I się kurde nie dało... Pomacałam twarz i co się okazało? TO JEST MASECZKA PEEL OFF! Shiny na swojej stronie taką informację umieściło, ale skoro mam przed sobą pełnowymiarowy produkt to nie czuję potrzeby szukania o nim dodatkowych informacji. Zwłaszcza tak podstawowych. No więc zaczęłam maseczkę ściągać. Kawałek po kawałku, bo nie chciała zejść ładnie w całości. A te najdrobniejsze kawałki które się nie oderwały i tak musiałam zmywać gąbeczką.


Dobra. Ochłonęłam. Już bez maseczki. Jaki więc zobaczyłam efekt? Najpierw: WOW! Skóra mięciutka, rozjaśniona - super. Szkoda że super tylko na jakieś dwie minuty. Bo się okazało, że maseczka nie nawilżyła mojej skóry ani trochę, a wręcz wysuszyła. Więc kiszka. Ale tak jak pisałam wcześniej - mam aktualnie bardzo przesuszoną skórę, więc być może przy innym rodzaju cery sprawdzi się lepiej, bo wygładzenie i rozjaśnienie było naprawdę w porządku.

Z jednej strony chętnie wypróbowałabym inne maseczki, bo pewnie nie wszystkie zachowują się w ten sposób, ale jak mam przez to znów stracić tyle nerwów to mi chyba szkoda tych dwóch dych:/

Z mojego doświadczenia mogę Wam podpowiedzieć, żeby maseczkę jednak przygotować sobie w jakimś innym szczelnym naczyniu (słoiczek, plastikowy pojemnik), najlepiej niezbyt głębokim, żeby nie tracić czasu na wygrzebywanie jej z shakera. Zastyga naprawdę bardzo szybko. Wiem, że było kilka rodzajów maseczek w pudełkach, koniecznie sprawdźcie czy Wasza to też peel off :)

Wypróbowałyście już swoje maseczki? Też miałyście z nią takie przeboje? A może wręcz przeciwnie - spisały się na medal i podbiły Wasze serca?

piątek, 13 lutego 2015

Shinybox luty 2015

Kolejny Shinybox jest już u mnie w domu :) Cieszę się, że tym razem wysyłka była w pierwszej połowie miesiąca.

Lutowy box tworzony był pod hasłem "The gift of love" - chyba nikogo to nie dziwi, wszak luty jest miesiącem walentynek.

Pudełko jest urocze:) Mowa oczywiście o tym wewnętrznym - było takie słodkie, sympatyczne i mimo że nie lubię różu to bardzo mi się spodobało. Zewnętrzne było takie zwykłe, białe, z hasłem przewodnim boxa.


W moim pudełku znalazłam 6 kosmetyków pełnowymiarowych, jedną miniaturkę i dwie próbki. Tym razem nie było nic z kolorówki, tylko kosmetyki pielęgnacyjne. Zawartość tego boxa wywołała na fanpage Shiny małą burzę, dlaczego? O tym za chwilę - przejdźmy do zawartości.



THE BODY SHOP - masło do ciała z serii Smoky Poppy
Średnia cena ok. 20,00 zł / 50 ml - w pudełku znalazł się produkt pełnowymiarowy
Info od Shiny: Kolekcja Smoky Poppy wzbogacona jest prawdziwymi, ręcznie zbieranymi kwiatami maków z regionu Ankary w Turcji. To zmysłowa i uwodzicielska linia, której nigdy nie będziesz miała dość, a jej euforyczny zapach zawiedzie Cię do krainy niekończącej się przyjemności. Wzbogacone ekstraktem oleistych maków, odżywcze kosmetyki, pozwolą Ci rozkoszować się ekskluzywną pielęgnacją ciała.

Mimo, że Shiny nie zaznaczył że jest to produkt pełnowymiarowy to ja go jako taki potraktowałam. Co prawda w tej limitowanej serii masło ma tylko pojemność 200 ml, ale generalnie TBS oferuje masełka w dwóch pojemnościach: 200 ml i 50 ml.
Zamiast tego kosmetyku w pudełku mógł się znaleźć również żel pod prysznic TBS z tej samej serii lub żel pod prysznic FM. I tu pojawił się pierwszy zgrzyt - Shiny wymieszało marki; większość dziewczyn wolała trudniej dostępne TBS niż FM, mimo że wartościowo te produkty przedstawiały się podobnie. Ja osobiście w swoim pudełku wolałabym znaleźć żel pod prysznic (nawet ten z FM), bo moje pierwsze spotkanie z masłem TBS nie zaowocowało wielką miłością. No cóż, zobaczymy, może to spisze się lepiej?

DERMIKA - emulsja do nawilżania i łagodzenia Hydratic
Średnia cena 46,00 zł / 50 ml - kolejny produkt pełnowymiarowy
Info od Shiny: Dzięki swojej formule emulsja doskonale wzmacnia funkcje ochronne naskórka, poprawia kumulacje wody w naskórku i jego kondycję, działając jednocześnie prewencyjnie i przeciwstarzeniowo. Już po pierwszej aplikacji skóra staje się miękka i gładka, dobrze nawilżona. Znika nieprzyjemne uczucie ściągnięcia, a podrażnienia i zaczerwienienia ustępują znacznie szybciej. Uczucie komfortu zostaje przywrócone.

Zamiast tej emulsji można było znaleźć w pudełku pełnowymiarowy (15 ml) krem membranowy IQ2 marki Creme Bar bądź miniaturę (10 ml zamiast 15 ml) kremu pod oczy tej firmy. W pierwszej chwili pomyślałam że szkoda, że nie dostałam do wypróbowania marki, której nie znam zamiast lubianej, ale znanej mi już Dermiki, ale potem pomyślałam drugi raz (czasem mi się to zdarza☺). Kremy pod oczy mam dwa, a to produkt który bardzo wolno się zużywa, a ten krem membranowy jak doczytałam w internecie jest do skóry normalnej i mieszanej. Więc ostatecznie Dermika, którą znalazłam w pudełku jest najlepszą z możliwych jak dla mnie opcją, zwłaszcza, że aktualnie używany przeze mnie krem nie daje mi takiego nawilżenia jak potrzebuję. Z wielką chęcią wypróbuję tę emulsję:)

BANIA AGAFII - maska do włosów drożdżowa "Pobudzenie wzrostu"
Średnia cena 13,00 zł / 300 ml - w pudełku znalazł się produkt pełnowymiarowy
Info od Shiny: Produkt, który wzmacnia strukturę włosa i przyspiesza jego wzrost. Posiada działąnie regeneracyjne i przeciwdziałające wypadaniu. Ułatwia rozczesywanie. Włosy stają się jedwabiste i pełne blasku.

Mam krótkie włosy i tego typu produkty zużywam przez długie, długie miesiące, zwłaszcza jak mają tak dużą pojemność. Ale z produktu jestem jak najbardziej zadowolona, chętnie wypróbuję maskę i sprawdzę czy rzeczywiście przyspiesza wzrost włosów :)

SYIS - serum kolagenowe do paznokci
Średnia cena 35,00 zł / 10 ml - dostałyśmy produkt pełnowymiarowy
Info od Shiny: Serum kolagenowe do paznokci na bazie kolagenu, olejku z drzewa herbacianego i hydrolizowanej keratyny. Preparat zalecany jest szczególnie do pielęgnacji paznokci mających tendencję do żółknięcia, łamliwych, skłonnych do pękania, zniszczonych. Serum wspaniale nawilża również skórki wokół paznokci i przyspiesza ich regenerację. Serum ponadto przyspiesza wzrost paznokci.

Z tym kosmetykiem mam mieszane uczucia. Z jednej strony fajnie - moje paznokcie nigdy nie były mocne, lubiły się łamać i rozdwajać, więc taki produkt to dla mnie strzał w dziesiątkę. Ale obecnie noszę hybrydy, więc pożytek z tego serum będę miała średni. Choć w zasadzie mogę je wcierać w skórki i ten kawałek płytki paznokciowej który wystaje spod lakieru :) Zobaczymy.

YASUMI - ekspresowa maska shakerowa
Średnia cena 20,00 zł / zestaw - i znów produkt pełnowymiarowy
Info od Shiny: Maski kremowe lub peel off w proszku o nowej formule pozwalającej na kilkusekundowe przygotowanie w shakerze. Teraz w parę chwil stworzysz idealną maskę dla siebie!

Dostępnych było 6 różnych rodzajów maseczek, w moim pudełku znalazła się maska z olejkiem arganowym i glinką Ghassoul, która nosi nazwę "Zatrzymać czas". Tego produktu jestem chyba najbardziej ciekawa, zwłaszcza że z marką Yasumi mam jak na razie dość dobre wspomnienia:) Pierwszy raz widzę maskę w takiej formie i nie mogę się doczekać kiedy jej użyję :)

4 SENSO - witaminowa maska do włosów
Średnia cena 79,35 zł / 250 ml - w pudełku znalazła się miniaturka o pojemności 10 ml (~ 3 zł)
Info od Shiny: Zwiększający objętość włosów witaminowy mus o wyjątkowej konsystencji i równomiernym działaniu aż po same cebulki, który zapobiega wypadaniu włosów i gwarantuje zachowanie intensywnego koloru. Intensywnie nawilża włosy aż po same końcówki, sprawia, że stają się zregenerowane, gładkie, lśniące i miękkie. 

Produkt ten był niespodzianką dla Subskrybentek ShinyBox, których pudełko Gift of Love było min. 2 w ramach trwającej subskrypcji i zostało skutecznie opłacone w pierwszym terminie. Ilość kosmetyku była ograniczona, o jego otrzymaniu decydowała kolejność zaksięgowanych płatności. To był kolejny produkt, który wywołał zamieszanie na fanpage Shiny. Przede wszystkim "bo jak to tak nierówno traktować subskrybentki". Ja akurat ucieszyłam się, że Shiny docenił to, że na moim koncie 25 każdego miesiąca znajdują się środki. Mniej podoba mi się to, że o dostaniu kosmetyku decydował moment pobrania pieniędzy, na co zupełnie nie mamy wpływu (nie wszystkie osoby, które spełniły warunki dostały niespodziankę). Drugim powodem zamieszania stało się opakowanie:) Okazuje się że zarówno niespodzianka dla subskrybentek jak i krem pod oczy Creme Bar były w takim samym opakowaniu zastępczym, różniły się naklejką z nazwą produktu:)
A teraz poważnie: dziewczyny, naprawdę warto kruszyć kopię o ten produkt? O miniaturę maski do włosów? O miniaturę o pojemności 10 ml, która większości z Was nie wystarczy nawet na jedno użycie? :) Ja mam krótkie włosy więc ją wykorzystam, przy dobrych wiatrach może nawet na dwa razy, ale 10 ml to naprawdę niewiele jak na taki produkt.

BIAŁY JELEŃ - hipoalergiczne mydło BIOomega
Średnia cena 6,15 zł / 85 g - pełnowymiarowy produkt (gratis)
Info od Shiny: Hipoalergiczne mydła Biały Jeleń BIOomega zawierają ekologiczne, certyfikowane oleje oraz bogate w olejki eteryczne ekstrakty. Kwasy tłuszczowe Omega-6, Omega-3 witaminy, naturalny chlorofil, minerały i inne substancje aktywne pochodzące z sześciu olejów roślinnych sprawiają, że skóra jest kompleksowo i naturalnie chroniona przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych.

To był produkt dodany do pudełka jako gratis, dostępne były trzy wersje - mi trafiła się łagodząca z lukrecją i hibiskusem. Nie lubię i nie używam mydeł w kostce, więc albo komuś sprezentuję albo zużyję do mycia pędzli.

FARMONA - ekskluzywne masło do ciała

Dwie próbki o pojemności 7 ml każda. Nie przepadam za kokosowym zapachem w kosmetykach, więc jedna pewnie pójdzie w świat:) I coś mi się wydaje, że w jednym z najbliższych pudełek znajdziemy kosmetyk Farmony, podobnie było z Sylveco - najpierw pojawiły się próbki, a w kolejnych pudełkach pojawiły się pełnowymiarowe kosmetyki oraz z Vedarą, która najpierw była dołączana do niektórych boxów jako wygrana, a ostatnio trafiła do wszystkich pudełek.

Standardowo Shiny obdarował nas również ulotkami i zniżkami

Podsumowując - ja jestem z pudełka zadowolona, choć nie bardzo spodobała mi się postawa Shiny w tym miesiącu. Nie mam nic przeciwko idei "jeden z trzech", ale pod warunkiem że będą to różne wersje tego samego produktu, jak na przykład różne rodzaje maseczek Yasumi. Ewentualnie różne produkty w podobnej cenie ale tej samej marki. Bo mieszanie różnych marek w mojej ocenie nie jest dobrym pomysłem. W czasie kiedy ja kupuję pudełka raz im się zdarzyła taka wpadka - w części pudełek znalazło się masełko TBS, a w części olejek Joanny. Zawsze lubiłam u Shiny to, że w przeciwieństwie do beGlossy nie dzieli swoich klientek aż tak bardzo; mam nadzieję że wezmą sobie do serca to co działo się dzisiaj na fanpage:)

Ostatni rzut oka na całe pudełko:

A Wy jesteście zadowolone ze swojego Shinyboxa? A może nadal nie jesteście przekonane, żeby kupować te pudełeczka?

czwartek, 12 lutego 2015

Zupełnie niekosmetycznie - pomysł na ciasto walentynkowe

Dzień się kończy, ale ciągle jeszcze jest czwartek. Tłusty czwartek :) Jak tam pączki, zjedzone? Podobno statystyczny Polak w ten dzień zjada 2,5 pączka. Ja zawsze wiedziałam, że nie jestem zwykła, pospolita a już tym bardziej statystyczna - zjadłam cztery! Cztery pyszne pączki i nie mam wyrzutów sumienia :)

Dziś przychodzę do Was z czymś z zupełnie innej beczki. Uwielbiam piec. Z okazji. Bez okazji. Na urodziny. Na święta. Na niedzielę. Na wtorek. Na chandrę. Na świętowanie. Powodów mogą być dziesiątki :) Dzisiaj piekłam ciasto na jutro do pracy, tak sobie, przedwalentynkowo, i pomyślałam, że być może niektóre z Was będą chciały skorzystać z pomysłu i upiec walentynkowe ciacho :) Z góry Was przepraszam za jakość zdjęć, ale same wiecie jak to jest... Zima, późno, oświetlenie kiepskie :(



Przepis na to ciasto pochodzi z bloga Moje Wypieki, dokładniej stąd. Ten blog od pierwszego razu stał się moją Biblią, inspiracją i kopalnią pomysłów. Wszystkie ciasta z przepisów Doroty zawsze mi się udawały i wszystkie były pyszne :) Polecam zajrzeć w wolnej chwili, naprawdę warto! Na przykład tutaj znajdziecie więcej walentynkowych przepisów.

Przepis podany jest na blachę o wymiarach 25x35 cm, ja robiłam z połowy porcji, na taką malutką blaszkę :) Jeśli nie wiecie jak przeliczyć sobie proporcje to polecam skorzystanie z przelicznika foremek.

Ciasto nie jest zbyt skomplikowane ani czasochłonne, ale wiadomo - samo się nie zrobi. Nie potrzebujemy też do niego żadnych wymyślnych składników.


1 - składniki na ciasto
  • 6 jajek, białka i żółtka osobno
  • 1 szklanka drobnego cukru do wypieków
  • 80 ml oleju rzepakowego lub słonecznikowego
  • 100 g mąki ziemniaczanej
  • 220 g mąki pszennej tortowej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
 2 - składniki na krem maślano-budyniowy
  • 6 żółtek
  • 100 g drobnego cukru
  • 40 g mąki pszennej
  • 450 ml mleka
  • 1 łyżeczka pasty z wanilii lub nasionka z 1 laski wanilii (ja zamiast tego daję z reguły cukier wanilinowy bądź aromat)
  • 250 g masła, w temperaturze pokojowej
 3 - wykończenie i dekoracja
  • 1 szklanka dżemu lub konfitury truskawkowej
  • 1 galaretka truskawkowa, rozpuszczona w 250 ml wrzącej wody - połowa ilości zalecanej na opakowaniu (u mnie się gdzieś zapodziała podczas robienia zdjęć)
  • wiórki kokosowe, do oprószenia
 4 - dodatkowe akcesoria
  • blacha odpowiedniej wielkości
  • papier do pieczenia (można zamiast niego wysmarować blachę tłuszczem i obsypać bułką tartą)
  • foremka w kształcie serca (bądź jakakolwiek inna, która nam odpowiada)
  • przepis (ja korzystam najczęściej z aplikacji mobilnej na tablecie)
  • dodatkowe przyrządy jak mikser, miski, szpatułki do mieszania, sitko itp.

1 - robimy ciasto
Nagrzewamy piekarnik do 170ºC i zabieramy się do roboty :)
Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej (choć mi często zdarza się wyjmować jajka prosto z lodówki i nic się nie dzieje, a chyba nawet lepiej się wtedy ubijają). Mąki i proszek do pieczenia przesiewamy przez sitko, odkładamy na bok.
Białka umieszczamy w misie miksera i ubijamy do otrzymania gęstej piany. Ja zawsze do białek dodaję jeszcze szczyptę soli, żeby się lepiej i łatwiej ubiły (to sposób, który znam jeszcze od mojej Babuni). Dodajemy cukier, stopniowo, łyżka po łyżce, cały czas miksując. Następnie dodajemy żółtka i miksujemy do powstania jednolitej, jasnożółtej piany. Dodajemy olej i ponownie miksujemy (piana o około 1/4 zmniejszy swoją objętość).
Do piany dodajemy przesiane wcześniej składniki i delikatnie mieszamy z przesianymi wcześniej suchymi składnikami przy pomocy szpatułki.


Blachę wykładamy papierem do pieczenia lub smarujemy tłuszczem i posypujemy bułką tartą. Przelewamy masę biszkoptową na blachę, wyrównujemy.
Ciasto pieczemy w temperaturze 170ºC przez około 40 - 45 minut lub do tzw. suchego patyczka. Tu trzeba też wziąć poprawkę na wielkość ciasta (moje malutkie piekło się tylko pół godziny). Wyjmujemy z piekarnika, studzimy. Po wystudzeniu ciasto należy przekroić na dwa blaty, w górnym blacie wycinamy foremką nasze otwory.


2 - krem maślano-budyniowy lub budyniowo-maślany, jak kto woli :)
Wersja dla leniuszków: robimy budyń z torebki wg przepisu na opakowaniu, studzimy. Masło ucieramy do białości i stopniowo dodajemy budyń. I voila :)
Wersja dla ambitnych: żółtka i cukier ucieramy do białości i puszystości (mikserem). Dodajemy 50 ml mleka, mąkę, pastę z wanilii i miksujemy.
Resztę mleka gotujemy. Na wrzące mleko wylewamy masę żółtkową i gotujemy, mieszając często, jak budyń, do zgęstnienia. Gotowy krem przykrywamy folią spożywczą, w taki sposób, by folia dotykała kremu i studzimy.
Masło umieszczamy w misie miksera i ucieramy do otrzymania kremowej konsystencji. Dodajemy budyń, w kilku turach, miksując po każdym dodaniu. Powinna powstać masa o konsystencji gładkiego kremu.


Zostają nam białka... I co teraz? :) Ja w takich wypadkach najczęściej białka wbijam do woreczka śniadaniowego, związuję i zamrażam. A co jakiś czas korzystam z pomysłów na wykorzystanie białek.


3 - wykonanie
Pierwszy blat układamy na tacy. Smarujemy dżemem truskawkowym / marmoladą. Ja zdecydowałam się na marmoladę, bo w moim sklepiku był tylko dżem z kawałkami owoców, a w tym wypadku najlepiej jakby był w miarę gładki :) 
Blaty można wcześniej nasączyć - wedle smaku - np. wodą wymieszaną z sokiem z cytryny (nie jest to jednak konieczne, jeśli w cieście jest dużo otworków z galaretką).


Na dżem wykładamy 3/4 ilości kremu, wyrównujemy.  


Na to kładziemy blat z wyciętymi otworkami. Smarujemy go pozostałym kremem omijając wycięte otworki. Oprószamy wiórkami kokosowymi. 


Schłodzoną i lekko tężejącą galaretkę przekładamy do otworków w cieście. Schładzamy w lodówce. Uwaga! Galaretka musi być naprawdę tężejąca, w przeciwnym wypadku będzie nam wsiąkać w nasz biszkopt!



I to tyle :)
Przepis można sobie modyfikować - np. robiąc biszkopt kakaowy zamiast tradycyjnego (wystarczy w przepisie zamiast części mąki tortowej dodać taką samą ilość kakao). Można też zamiast wiórków kokosowych użyć np. rozdrobnionych migdałów lub orzechów - co kto woli.



Smacznego :-).

Będziecie próbować? ☺

niedziela, 8 lutego 2015

BANIA AGAFII - nagietkowy scrub do twarzy

W grudniu zeszłego roku zrobiłam małe zakupy w sklepie Skarby Syberii, gdzie zaopatrzyłam się w kilka rosyjskich kosmetyków. Jednym z nich był przeznaczony do skóry suchej i wrażliwej nagietkowy scrub do twarzy.


Co na jego temat znajdziemy na stronie internetowej sklepu?
Nagietkowy scrub przeznaczony jest do delikatnej pielęgnacji skóry suchej i wrażliwej. Dzięki naturalnym składnikom oczyszcza, usuwa martwy naskórek, koi podrażnioną skórę, nawilża ją , dzięki czemu staje się miękka i elastyczna. Naturalny peeling z ekstraktem z kwiatów nagietka wzbogacony o olej z nasion marchwi, bogaty w witaminy A i C, nawilża skórę, a organiczny wosk pszczeli chroni skórę przed szkodliwym wpływem środowiska zewnętrznego. Dzięki tym naturalnym składnikom skóra będzie doskonale oczyszczona, nawilżona, uspokojona i aksamitnie miękka.

Skład:
Salt, Glycerin, Butyrospermum Parkii (masło shea), Cocamidopropyl Betain, Calendula Officinalis Flower (kwiaty nagietka), Macadamia Ternifolia Seed Oil (olej makadamii), Daucus Carota Seed Oil (olej z nasion marchwi), Organic Cera Alba (organiczny wosk pszczeli), Tocopherol (witamina E), Parfum


Peeling ma pojemność 100 ml, a jego cena waha się w granicach 15-22 zł. Nabyć go można w sklepach internetowych i stacjonarnych z kosmetykami rosyjskimi i naturalnymi. Ja za swój w Skarbach Syberii zapłaciłam w promocji 14,94 zł (cena nadal obowiązuje).

Peeling znajduje się w poręcznym plastikowym słoiczku. Łatwo się odkręca, bez problemu wydobywa się kosmetyk. Dodatkowo peeling zapakowany był w ciekawie otwierany kartonik, na którym umieszczone są wszystkie potrzebne informacje - skład, data ważności i naklejka z polskim opisem produktu.


Peeling jest... słony! Te z Was, które czytają skład kosmetyków nie są tym wcale zdziwione, bo sól znajduje się tu na pierwszym miejscu. Ale ja składów nie czytam, więc trochę się zdziwiłam jak po niezbyt dokładnym zmyciu peelingu z twarzy poczułam na ustach słony smak :) Konsystencja jest dość zbita, trochę oleista, ale bez większych problemów rozprowadza się na skórze i nie odpada z twarzy podczas aplikacji. Przy wcieraniu go w skórę tworzy się taka jakby kremowa pianka, co możecie zobaczyć na zdjęciach. Peeling ma marchewkowo pomarańczowy kolor i całkiem przyjemny kwiatowy zapach - zapewne nagietkowy:) Zapach ten utrzymuje się na skórze jeszcze przez jakiś czas, ale nie jest on ani intensywny ani męczący.


A teraz najważniejsze - działanie. Na początek napiszę, że peeling stał się moim hitem i z całą pewnością jeszcze będę do niego wracać :) Już niewielka ilość wystarczy, żeby zafundować sobie całkiem niezły peeling twarzy. Drobinki soli i rozdrobnione kwiaty nagietka same z siebie nie są bardzo ostre, to my same decydujemy jak mocny peeling sobie robimy poprzez intensywność wcierania scrubu - od delikatnego masażu po całkiem mocne zdzieranie. Z uwagi na sól w składzie trzeba uważać na ewentualne ranki czy skaleczenia, ale w sumie to takich rzeczy nie traktuje się chyba żadnym peelingiem, prawda? :) Kosmetyk zmywa się bez problemu, skóra staje się od razu widocznie gładsza, rozjaśniona. Co mnie zdziwiło to to, że peeling rzeczywiście nawilża! Wiadomo - nie jest to aż takie nawilżenie, żeby móc zrezygnować z kremu, ale jest zauważalne. Skóra jest oczyszczona i miękka, elastyczna. Po zmyciu peelingu twarz jest nieco zaczerwieniona, ale to wynik mechanicznego pocierania. W zależności od tego jak mocny peeling sobie zafundujemy zaczerwienienie utrzyma się od kilku do kilkunastu minut. Ja jestem zachwycona jego działaniem, jeśli będziecie miały możliwość go wypróbować to szczerze polecam!


Miałyście ten scrub? Urzekł Was tak samo jak mnie? A może polecicie jakiegoś swojego innego ulubieńca, który spisuje się przy suchej skórze?